6 czerwca 2013 roku o godz. 5.30, po kontroli autokaru przez policję, gimnazjaliści (42 uczniów) oraz towarzyszące im osoby dorosłe wraz z opiekunami (nauczycielami Gimnazjum: paniami: Katarzyną Korczyńską, p. Katarzyną Bieroń i Barbarą Borek) wyruszyli na wycieczkę do Lwowa. Mimo zapowiedzi deszczowej pogody i „korków” na granicy, udało się nam dotrzeć na Ukrainę bez żadnych utrudnień i już ok. godz. 14.00 (na Ukrainie 15.00) podjęliśmy trud zwiedzania.
Pierwszy punkt naszej wycieczki to Cmentarz Łyczakowski, najstarsza zabytkowa nekropolia Lwowa, położona we wschodniej części miasta na malowniczych wzgórzach wśród specjalnie zaprojektowanego, starego drzewostanu tworzącego szereg alei. Jest miejscem pochówku wielu zasłużonych dla Polski i Ukrainy ludzi kultury, nauki i polityki. Leży tam wielu znanych Polaków, m.in.: Maria Konopnicka, Gabriela Zapolska, Artur Grottger czy Salomea Kruszelnicka. Warto wspomnieć, że to właśnie stąd zabrano szczątki nieznanego żołnierza, które obecnie znajdują się a Warszawie. Mogiły Polaków, którzy zginęli w walce o wolną Polskę oglądaliśmy na cmentarzu Orląt Lwowskich. Po zwiedzeniu nekropolii udaliśmy się już do ośrodka naszego pobytu we Lwowie-Brzuchowicach, gdzie zjedliśmy obiadokolację, w skład której wchodził m.in. barszcz ukraiński.
Następnego dnia tuż po śniadaniu udaliśmy się na Kopiec Unii Lubelskiej, na którym znajdują się ruiny Zamku Wysokiego. Ta budowla to murowany, gotycki zamek królewski, wzniesiony w II połowie XIV wieku przez króla Polski Kazimierza III Wielkiego. Zbudowany został w miejscu zamku drewnianego, wzniesionego po 1251 przez Daniela Halickiego. Warowny obiekt został zniszczony w 1704 roku i rozebrany w roku 1772. Z kopca oglądaliśmy piękną panoramę Lwowa i robiliśmy zdjęcia.
Po zejściu z Kopca udaliśmy się do Katedry świętego Jura. Archikatedralny sobór św. Jura we Lwowie to katedralna cerkiew archidiecezji lwowskiej Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego-metropolii halickiej. Jest położona przy placu św. Jura. Do 1946 była to archikatedralna cerkiew greckokatolicka. W czasach sowieckich (marzec 1946 – sierpień 1990) świątynia odgrywała rolę katedry prawosławnej patriarchatu moskiewskiego, w tym czasie usunięto z wnętrza niektóre ruskie i ukraińskie elementy, np. pomnik Markiana Szaszkiewicza oraz tron biskupi (zastąpiony prowizorycznym ołtarzem bocznym w stylu rosyjskim).W 1990 świątynię ponownie przejęli grekokatolicy. W 1991 papież Jan Paweł II ustanowił metropolitą lwowskim obrządku bizantyjsko-ukraińskiego kardynała Myrosława Lubacziwśkiego, od 1984 zwierzchnika wszystkich unitów.
Kolejny punkt naszej wycieczki to Baszta Prochowa, czyli trzykondygnacyjna budowla z piaskowca, położona po wewnętrznej stronie murów obronnych, stanowiąca część systemu fortyfikacji miasta, wzniesiona w latach 1554-1556. Nazwa tej baszty pochodzi od tego, że dawniej, w czasie wojny przechowywano w niej proch.
Następnie udaliśmy się do Klasztoru Dominikanów. Według tradycji pierwsi dominikanie mieli przybyć do Lwowa już ok. 1234 r. za rządów książąt z dynastii Romanowiczów. Drewniana świątynia, sięgająca być może lat 90. XIII w. miała spłonąć podczas wojen o Ruś Czerwoną prowadzonych po 1340 przez króla Kazimierza Wielkiego. Formalnej fundacji konwentu dominikanów dokonał w 1378 namiestnik króla Węgier i Polski, książę opolski - Władysław. Zbudowano wówczas ceglany kościół, utrzymany w tzw. typie kazimierzowskim, z krótkim dwunawowym korpusem, o sklepieniu wspartym na jednym filarze i z wydłużonym prezbiterium. Na dachu zbudowano sygnaturkę. Po pożarze w 1407 nakładem Mikołaja Benko i Anny z Żabokruków kościół został odbudowany w stylu gotyckim razem z gmachami klasztornymi.
Z tamtych czasów być może pochodzi czarny krucyfiks z ołtarza głównego i otoczona kultem figura Matki Boskiej Jackowej, wykonana w alabastrze (XIV w).
Dalej poszliśmy na rynek. Plac lokowany jest na prawie magdeburskim. W centrum stoi ratusz.
Z każdego narożnika Rynku wychodzą po dwie ulice. Jest więc on podobny do Rynku warszawskiego i wrocławskiego, a różny od Rynków poznańskiego i krakowskiego. Dookoła Rynku wznoszą się 44 kamienice prezentujące wszystkie style: od renesansu po modernizm.
W czterech narożnikach rynku znajdują się studnie-fontanny z początku XIX wieku dłuta prawdopodobnie Hartmana Witwera lub Schimsera. Przedstawiają postacie mitologiczne: Neptuna, Dianę, Amfitrytę, Adonisa. W 1998 roku Rynek wraz z całą starówką został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO.
Kolejny punkt wycieczki to Czarna Kamienica, która również znajduje się na rynku. Kamienica została zbudowana dla poborcy ceł, Włocha Tomasza Albertiego. Wkrótce przeszła ona w ręce aptekarskiej rodziny Lorencowiczów, następnie – bogatego patrycjusza Marcina Nikanora Anczowskiego. Od 1926 stanowi własność miasta, które umieściło w niej muzeum historyczne miasta Lwowa. Fasada kamienicy pokryta jest diamentową rustyką z piaskowca, który poczerniał ze starości lub - według innych źródeł - został pomalowany na czarno; stąd pochodzi nazwa kamienicy. Musi ona być co jakiś czas malowana, aby nie stracić koloru.
Na rynku zobaczyliśmy także Kamienicę Królewską. Kamienica została wybudowana na fundamentach dwóch wcześniejszych gotyckich kamienic, jakie stały w tym miejscu w XV wieku. Konstanty Korniakt, na mocy dekretu Stefana Batorego, otrzymał przywilej wybudowania podwójnie szerokiej kamienicy. Wejście zdobi bogaty portal. Wewnątrz znajduje się arkadowy dziedziniec(kamienicę zwano od przebudowy "Małym Wawelem"), a elewację wieńczy attyka, w której umieszczono figury przedstawiające postać króla w koronie
i orszak zbrojnych rycerzy. W 1634r. przeleżał tutaj miesiąc chory na ospę Władysław IV. W 1686 roku król Jan III Sobieski podpisał tutaj traktat pokojowy z Rosją (tzw. traktat Grzymułtowskiego). W kamienicy tej od roku 1908 do pierwszej okupacji sowieckiej Lwowa (1939) mieściło się Muzeum Narodowe im. króla Jana III; od czasów ZSRR i niepodległej Ukrainy znajduje się tutaj muzeum historyczne. W drodze uliczkami przylegającymi do Rynku zatrzymaliśmy się na chwilę w aptece, w której mogliśmy podziwiać urządzenia aptekarskie z poprzednich wieków, działającą do dziś kasę oraz prototyp lampy naftowej.
Następnie udaliśmy się do pięknej lwowskiej opery, której pełna nazwa to: Lwowski Narodowy Akademicki Teatr Opery i Baletu im. Salomei Kruszelnickiej. Teatr we Lwowie zaprojektowany przez prof. Zygmunta Gorgolewskiego to nie tylko dzieło sztuki architektonicznej, ale także rzeźby i malarstwa. Widownia opery mieści 1200 osób. Szczególnie reprezentacyjne były dwie loże prosceniowe pierwszego piętra: cesarska i marszałkowska, z salonami i odrębnymi toaletami (do loży cesarskiej prowadziło osobne wejście). Podziwialiśmy też przepięknie zdobione lustrami i obrazami foyer, w którym mogli odpoczywać tylko wybrani widzowie.
Później zobaczyliśmy pomnik Tarasa Szewczenki, który znajduje się na Prospekcie Swobody. Mieliśmy okazję zobaczyć także budynek banku, w którym kręcono sceny do filmu „Vabank”.
Potem pani przewodnik zabrała nas pod pomnik Adama Mickiewicza. Wzniesiono go w latach 1902 – 1904 w stylu neoklasycznym, a odsłonięto 30października 1904 roku.
Komitet budowy pomnika powstał w roku 1897. Z inicjatywy członka komitetu, Adama Krechowieckiego, wprowadzono warunek, aby pomnikowi nadać kształt kolumny. Z 28 projektów konkursowych jury, z udziałem m.in. Cypriana Godebskiego, wybrało projekt Antoniego Popiela przedstawiający postać Mickiewicza u stóp kolumny oraz unoszącego się nad nim skrzydlatego geniusza. Kolumnę wieńczył znicz.
Następnie udaliśmy się do Katedry Łacińskiej. Jest to jeden z najstarszych kościołów Lwowa, znajdujący się przy południowo-wschodnim narożniku lwowskiego rynku. Trójnawowy gmach w stylu gotyckim o długości 67 m i szerokości 23 m zbudowany został na przełomie XIV i XV w. według planów architekta miejskiego Piotra Stechera. Jest siedzibą lwowskich arcybiskupów obrządku łacińskiego.
Kolejną budowlą, jaką zwiedziliśmy, była Katedra Ormiańska pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. To jeden z najstarszych i najcenniejszych zabytkowych kościołów Lwowa, do 1945 roku katedra katolicka obrządku ormiańskiego. Wnętrze katedry jest zdobione wieloma malowidłami. Każda postać na malowidle to portret jakiegoś mieszkańca. Jeden z najciekawszych fresków to „Pogrzeb św. Odilona”. Scenę konduktu pogrzebowego tworzą postacie naturalnej wielkości. Na marach spoczywa ciało zmarłego, ubranego w bogato zdobiony ornat i mitrę, z pierścieniem na prawej dłoni. Artysta ukazał orszak z boku: mary niesione przez trzech zakonników. Pierwszy z nich ma opuszczoną głowę, przymknięte oczy. Drugi ma głowę lekko obróconą w prawo i bez zdziwienia patrzy na zjawy trzymające zapalone gromnice. Twarz trzeciego zakonnika, jak i u duchów, jest zasłonięta kapturem. Mnich ten ciałem jeszcze realny i ziemski, w myślach jakby już przebywa w królestwie zmarłych. Zza ich szat wystają nieco ciemniejsze habity pozostałych trzech mnichów, podtrzymujących mary z drugiej strony. Spośród trójki podążającej w kondukcie, od strony patrzącego widoczne są twarze tylko dwóch zakonników.
Na czele pochodu kroczy opat w stroju pontyfikalnym, wsparty na pastorale. Z tyłu kondukt zamykają dwaj ministranci. Kompozycja utrzymana jest w tonacji ciemnofioletowej. Pochód przy gwiazdach w asyście duchów wywiera ogromne wrażenie.
Następnym punktem naszego zwiedzania była Kaplica Boimów, zbudowana na planie kwadratu, przekryta kasetonową kopułą opartą na ośmiobocznym tamburze. Latarnię kopuły wieńczy figura Chrystusa Frasobliwego. Układ przestrzenny przypomina nieco Kaplicę Zygmuntowską na Wawelu, różni się od niej bogato zdobioną fasadą frontową. Kaplica została wzniesiona jako wolnostojąca, dopiero w XIX wieku przybudowano do niej od strony południowej kamienicę. Gdy się wejdzie do kaplicy i popatrzy do góry wydaje się, że kaplica ma około 30 metrów wysokości. Niestety, to tylko złudzenie. W rzeczywistości ma ona około 17 metrów.
W kasetonach na suficie znajdują się małe rzeźby przedstawiające głównie aniołki.
Na tym zakończyliśmy oficjalne zwiedzanie Lwowa. Gdy już pożegnaliśmy panią przewodnik i trochę sobie podjedliśmy np. smakując miejscowe pierogi, udaliśmy się do kopalni kawy, w której ściany wyłożono ziarnami kawy, a wnętrze ustylizowano na kopalnię węgla. Całość robi bardzo interesujące wrażenie. Każdy mógł napić się tutaj wyśmienitej kawy oraz kupić trochę do domu.
Na ty zakończyliśmy bardzo długi, ale bogaty we wrażenia dzień zwiedzania Lwowa i udaliśmy się do Brzuchowic na obiadokolację. Też były pierogi!
W sobotę rano po śniadaniu czekała nas długa droga na zamek Olesko. Muzeum zamkowe zaczęliśmy zwiedzać o 11:00. Znajdują się w nim przedmioty pamiętające okres świetności, ale jest ich niewiele. To właśnie tutaj, na zachowanym w zbiorach zamku stole, urodził się król Polski - Jan III Sobieski.
Następnie udaliśmy się do sanktuarium w Poczajowie. To prawosławny klasztor w rejonie krzemienieckim obwodu tarnopolskiego na Wołyniu. Podlega jurysdykcji Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego. To najważniejszy ośrodek prawosławnego życia monastycznego na Wołyniu i drugi na całej Ukrainie po Ławrze Peczerskiej w Kijowie. Jeden z trzech ukraińskich klasztorów prawosławnych o statusie ławry (w całym Patriarchacie Moskiewskim tym tytułem może posługiwać się pięć monasterów). Kobiety, aby wejść do tego Sanktuarium, musiały mieć spódnice oraz chusty na głowach, chłopcy musieli zaopatrzyć się w długie spodnie. Na nas wszystkich ta budowla zrobiła ogromne wrażenie.
Potem udaliśmy się do Krzemieńca. Najpierw zobaczyliśmy Liceum Krzemienieckie. Szkołę założył Tadeusz Czacki, ówczesny wizytator placówek oświatowych guberni wołyńskiej, podolskiej i kijowskiej, przy udziale Hugona Kołłątaja. Mieściła się w siedzibie dawnego kolegium jezuickiego w zespole architektonicznym pałacu Wiśniowieckich, który po kasacie zakonu przejęła Komisja Edukacji Narodowej. Szkoła miała pełnić funkcję ośrodka edukacyjnego i kulturalnego dla południowo-wschodnich Kresów byłej Rzeczypospolitej, oferując wykształcenie od elementarnego poprzez średnie, zawodowe, aż do półwyższego. Jej otwarcie nastąpiło 7 października roku 1805, a pierwszym dyrektorem placówki (do początku grudnia 1810) został Józef Czech. Pierwotna nazwa szkoły, Gimnazjum Wołyńskie, obowiązywała do roku 1819, potem ranga placówki wzrosła, a jej nazwę zmieniono na Liceum Krzemienieckie. Już jako liceum szkoła mogła nadawać niższe tytuły naukowe. Liceum szczyciło się własną drukarnią oraz bogatą biblioteką opartą na księgozbiorze Stanisława Augusta Poniatowskiego. W roku 1825 biblioteka miała blisko 31 000 ksiąg (bez dubletów) – w czym wielka zasługa Tadeusza Czackiego. Po upadku powstania listopadowego Liceum Krzemienieckie zostało zamknięte przez władze carskie. Część kadry oraz większość majątku szkoły wchłonął tworzący się właśnie Uniwersytet Kijowski, natomiast biblioteka krzemieniecka (jedna z najcenniejszych i najbogatszych w ówczesnej Polsce) oraz bezcenna galeria Stanisława Augusta Poniatowskiego zostały zrabowane i umieszczone w Kijowie. Biblioteka ta stała się początkiem dla utworzenia Narodowej Biblioteki Ukraińskiej w Kijowie.
Na mocy dekretu marszałka Józefa Piłsudskiego z 1920 r. dawne Liceum Krzemienieckie wznowiło działalność w roku 1922, jako zespół szkół. Była ona kontynuowana do roku 1939.
Następnie zwiedziliśmy dworek Juliusza Słowackiego. Wzbogaciliśmy wiedzę o poecie wieloma cennymi informacjami. Poznaliśmy też trochę jego matkę. Oglądaliśmy jej salon oraz inne pokoje zajmowane przez Salomeę Słowacką– Becu, czytaliśmy fragmenty listów i utworów Juliusza Słowackiego, podziwialiśmy rysowane przez niego szkice. Naszą wędrówkę zakończyliśmy widokiem Ruin Zamku Bony. Niestety tylko z daleka, bo zaczęło padać, a strome podejście w czasie deszczu byłoby zbyt ryzykowne. Następnie wróciliśmy na obiadokolację do Brzuchowic, a ponieważ się rozpogodziło, więc zakończyliśmy ten dzień pieczeniem kiełbasek i śpiewami przy ognisku.
W ostatnim dniu naszego pobytu na Ukrainie, czyli w niedzielę uczestniczyliśmy we mszy świętej, zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Zatrzymaliśmy się jeszcze w centrum miasta, by zrobić zakupy na Rynku i „pchlim targu”, a w supermarkecie kupiliśmy prowiant na drogę. Bez komplikacji przekroczyliśmy granicę i już w Polsce zatrzymaliśmy się na obiad w restauracji MacDonald. Około godz. 20.30 przyjechaliśmy na parking przed szkołą w Naramie, gdzie czekali już stęsknieni rodzice.
Wydaje się, że uczniowie wrócili zmęczeni, lecz zadowoleni, w końcu była to ich pierwsza wycieczka za granicę. W wielu z nich udało się rozbudzić ciekawość poznawczą, a to już jest satysfakcjonujące. Myślę, że można pomyśleć w przyszłości o wyjeździe w jakieś inne, nieznane jeszcze miejsce, jeśli oczywiście znajdą się chętni i wytrzymają budżety rodzinne.